sobota, 31 stycznia 2015

Nowe opowiadanienie

Hejo!
http://to-my-i-swiaty-dwa.blogspot.com
Jak mówiłam tak zrobiłam. Zaczynam tworzyć bloga ff Tarzana i Frozen.
Prawdopodobnie będzie miał jakieś 30 rozdziałów i zapraszam wszystkich tam serdecznie.
Kontakt ze mną:
GG: 50805612
Skype: naomi12009



piątek, 30 stycznia 2015

Epilog

   Mary Walter według swojej opini była bardzo dobrą i szanującą się kobietą, jednak raczej większość osób postrzegało ją jako upierdliwą starą sąsiadkę. Jak każdy wolny dzień spędzała przed oknem w salonie, jednym okiem oglądając program w telewizji, jednak większość uwagi skupiła na widok za oknem. -Proszę!- krzyknęła gdy ktoś zapukał do drzwi.
   Do salonu weszła stara kobieta zawieszając płaszcz na wieszaku.
-Ooo... Lawendo, siadaj, siadaj- przywitała się pani Walter.
   Lawenda usiadła naprzeciwko stoliku i też zaglądnęła przez okno po czym powiedziała lekko się krzywiąc.
-Byłam u tych nowym sąsiadów Mary.
    Mary wywnioskowała z jej tonu że nie wyniosła z tamtąd nic nowego.
-Banneth tak? Wiedziałam, przecież to jeszcze dzieciaki. A ślub mają?
-Panna Wesley i pan Benneth. Oboje mają po dwadzieścia jeden lat, gdzie to oni studia skończyli- Lawenda rozciągnęła się w krześle i pokręciła z niedowierzaniem głową.-Mówią że ona lekarz a on w policji pracuje?
-Ona lekarz? W szpitalu? Chyba jako sprzątaczka- prychnęła pani Mary.-A ten drugi Jammie chudy taki, kto by go na policję wziął?
-Mary, ona podobno akademie w Paryżu skończyła.
-Paryż? Pewnie rozpieszczona małolata, rodzice ją posłali do jakiegoś poprawczaka a ludziom opowiada że w Paryżu studiuje.
-To dlatego ona taka podejrzliwie miła...
-Widzisz, patrz już gdzieś wychodzą- mruknęła Mary.
   Dwie postacie wyszli z domku na przeciwko, i kierowali się w stronę furtki gdzie zajechał hipsterski van. Wysiadła z niego chłopak z jakąś dziewczyną na rękach, którą posadził na wózku. Zaraz zaczęli wyciągać pudła z vana.
-A to kto?
-To podobno jego była- mruknęła Lawenda- Zostawił ją bo została kalęką, co za drań...
-Niedorzeczne.
*****
-Ja nie umiem nikogo kochać- odparła Merida w stronę Elsy- Przez całe życie nikogo nie kochałam, znaczy się miłością on i ona. A na pewno nie Jack'a.
   Popatrzyła na Else czekając na jej reakcje, ale ona się nie odzywała.
-Ej powiedz coś! Jesteś przecież duchem miłości.
-A co oczekujesz? Mam ci powiedzieć czy kochasz Jack'a?
-Nie... ja... Elso ja nie... na pewno nie.- zaczęła Merida ale zaraz nachmurzyła się i założyła ręce na piersiach.- Denerwujesz mnie.
   Elsa zaśmiała się, a d o Meridy podbiegł jack porywając ją do tańca. A kto wie czy będzie z tego miłość? Czy będą z tego dzieci? Ale na pewno będą tańce.
*****
  Ben wypadł z katedry niosąc na rekach Lizzy w białej koronkowej sukni, natychmiast obrzucono ich ziarnami ryżu.
-Gorzko!- zawyli wszyscy.
  Panni młodzi pocałowali się.
******
  Niska blondynka stała na wielkiej scenie, miała wymyślną fryzurę, skórzaną kurtkę, idealnie dopasowane jeansy i buty na wysokich obcasach, mimo tego poruszała się z gracją. Za każdym wyśpiewanym słowem tłum wykrzykiwał słowa.
-Sophie! Sophie!- krzyczeli.
******
-Cały czas remis a do końca dwadzieścia sekund!- krzyczał speaker.
-Kapucha!- krzyknęła jej koleżanka z drużyny podając piłkę.
-Dziesieć sekund!
   Kapucha rzuciła do kosza gdy przeciwniczki biegły w ich stronę.
   Piłka zakręciła się na obręczy i wpadła do środka.
*****
-Nie za dużo tych imprez?- zapytała z wyrzutem Roszpunka.
    Herkules stał w drzwiach zapraszając ich na 2500 urodziny.
-Julek jeszcze ma kaca po ostatniej.
-Nieprawda- odkrzyknął Julian przybiegając do Roszpunki- Oczywiście wpadniemy.
*****
-Ej widzieliście Szczerbatka?- zapytał niemrawym tonem Czkawka.
-Stary, jest obok ciebie- mruknął Jammie.
-O Thorze! A myślałem że cie już porwali!- krzyknął Czkawak uwieszając mu się na szyi.- Ta czarownica ptrzecież zamieniła się w żabę.
-Nie dawajcie mu więcej nic z procentami- ostrzegła Sophie- Choćby czekoladek.



Tym akcenetem zapewaniającym że wszystko dobrze się skończyło kończymy ten blog.
Chciałabym go zadedykować Shadow girl.
Pragnę podziękować wszystkim, którzy wytrwale czytali mojego bloga i zapewnić że to nie koniec mojej autorskiej weny. Zamierzam napisać bloga o tej Tarzanowsko Frozenowej teori.
Myślę że chociaż dla niektórych moje opowiadanie coś znaczyło.
Opowiadanie miała na celu pokazać że marzenia są początkiem do sukcesu.
Dziękuje serdecznie i tym zdaniem kończę przygodę z Wielką Czwórką.











czwartek, 22 stycznia 2015

25. Wszystko dobre, co się dobrze kończy

-Prawdziwa miłość pokona każde zło- powiedziała Anna gdy Elsa wypuściła ją z objęć.
   Kristoff objął je obydwie ramionami. Elsa popatrzyła na nich, tyle lat cierpiała z tęsknoty za nimi, a teraz? Są razem.
-I już zawsze będziemy razem- powiedziała Elsa, nie mogła pozbyć się szerokiego uśmiechu i łzy.
-Tak!- pisnął Olaf przytujając się do dołu jej sukni.
   Cała trójka siedziała na śniegu obejmując Olafa.
-Kocham cię Aniu. Kocham cię Elsuniu. Kocham cię Kristoff...  i ciebie też Sven- powiedział Olaf drugą patyczkową ręką obejmują pysk renifera.
******
-Roszpunko, wszystko w porządku?- zapytała Rose poschodząc do niej, siedziała z Julianem na śniegu oparta o jego pierś.
   W okół pełno było jej ściętych włosów ale były w kolorze brązu. Teraz miała ciemne włosy ledwo dotykające ramion, ale wyglądała tak samo pięknie. Popatrzyła na Juliana, jakby go opisać jednym słowem? Ciacho.
-Tak- powiedziała z uśmiechem przeczesując ręką włosy.
   Rose nadal trzymała w ręcę miecz Mroka, kucnęła przy Roszpunce zbierając swoje rude włosy w kucyk, przecieła je mieczem tuż przy skórze. Popatrzyła jak zapuszczane przez lata włosy spadły na śnieg.
   Roszpunka rzuciła jej się na szyję, podeszła do nich Merida, w ten sam sposób obcieła swoje loki.
-Dziękuje -powiedziała Sophie przecinając swoje włosy.-Za to że wierzę.- Tu popatrzyła na strażników.
-Panno Corona- odparła profesor McGonnagal.
   Na twarzy nauczycielki gościł szeroki uśmiech, odpięła z włosów  klamrę, jej ciemno siwe włosy opadły falami na ramiona. Teraz wyglądała jak kochana, wesoła babcia. Wzięła miecz i obcieła swoje włosy.
-Pani Szczerbiec- poprawiła ją Roszpunka z uśmiechem.
   Julek uśmiechnął się i pocałowali się krótko.
   Profesor McGonnagal objęła ją i pocałowała w czubek czoła jak matka swoje dzieci na dobranoc.
   Kapucha, Lizzy, Pocachontas, Esmeralda, Bella, wszystkie dziewczęta po kolei ścięły swoje włosy.
-Dziś na nowo- przemówił North- wszystkie duszki znów się złączyły! Jestem North Nicolas! Strażnik! Ale czy wy też nie jesteście strażnikami? Macie odwagę! Chronicie ludzkich marzeń!
   Od strony duszków słychać było skaldowanie.
-Proszę pani, mam nadzieję że nie sprawiliśmy kłotu?- zapytał North profesor McGonnagal.
-Ach nie skąd, tak się nie bawiłam od czasu ostatniej wojny o Hogwart-zawołała entuzjastycznie McGonnal.
-Jeśli można?- zapytał Herkules ( z bajki Herkules).-Zapraszam na oblanie zwycięstwa beczkami wina!
 ****** 
 W wielkiej sali został tylko jeden stół, obstawiony potrawami, część tańczyła część jadła i klaskała przy stole.
   Profesor McGonnagal obracała się do skocznej muzyki z Julkiem, miała zaczerwienione policzku i śmiała się.
   Merida tańczyła w parze z Herkulesem. Jack wywijał z piękną dziewczyną Megarą, żoną Herkulesa. Rose do pary wzięła Northa. Nawet Lizzy, z Piaskiem, jej stopy unosiły się nad ziemią przez co mogła chociaż chwile poczuć że chodzi. Albus tańczył z piękną cyganką- Esmeraldą, a od jej tańca nie mogło się oderwać oczu.
   Tańcowali do rana, nawet wtedy gdy uczniowie zmierzający na śniadanie z dziwieniem zobaczyli całą sytuacje, przyłączali się.
   Herkules dzięki swojej nadludzkiej sile niósł w jednej ręce ogromną beczkę wina nalewając wszystkim.
-To jest wspaniałe- powiedziała Sophie do Rose która znalazła chwile wytchnienia żeby odpocząć.
   Była tak podbuzowana że nawet nie chciało jej się spać, jedynie tańczyć i tańczyć.
-Masz racje -powiedziała Rose, ale w tej chwili to tańca posrwał ją Tarzan.
   I co? Myslicie że na tym się skończyło? Skądże, impreza trawała tydzień! Bo najlepiej bawi się w dużym gronie? Nie?
*******

To już jest koniec. Bo nie ma już nic. Jesteśmy wolni...
Stop! Stop! Jeszcze mam dla was Epilog :p
Zoobowiązałam się go napisać chociaż nie mam w ogóle pomysłu.
Ej no.... jest mi smutno :(
Tak po za tym ma ktoś wattpada? Jak tak to napiszcie swoje nicki.
Właśnie na wattpadzie prowadze jedno opowiadanie Fantasy. A te Frozenowo Tarzanowe opowiadanie za niedługo stworze na bloggerze :P

piątek, 16 stycznia 2015

24. Wielka pomoc

   Jack stanął na przeciwko Elsy, widocznie czekała na jego ruch a on nie umiał zdobyć się na odwagę zaatakować jej. W końcu posłał słaby promień lodu w jej stronę, machnęła ręką a lodowe drzazgi zamieniły się w garstkę śniegu. Uderzyła z taką siłą że lód zwalił Jack'a z nóg. Podniósł się próbując zaatakować. Znowu uderzył w niego silny podmuch i popchał go w jedno z drzew. 
   Tył głowy pulsował niewiarygodnym bólem, miał półprzymkniętę powieki ale widział że Elsa zbliża się do niego unosząc lodowy topór. Nie miał siły nawet uniknąć ciosu, ale przed nim pojawił się North blokując szpadą atak Elsy.
-Wszystko dobrze?- usłyszał dzwięczny kobiecy głos, ktoś położył mu rękę na czole.
   Otworzył delikatnie oczy i zobaczył coś pięknego. Dziewczynę, miała czarne jak węgięl włosy opadające na plecy naprawdę piękne rysy, była opalona na jasny brąz a jej oczy błyszczały dzikością (Pocachontas)
-To chyba wtrząs mózgu- powiedziała druga dziewczyna z francuskim akcentem.
   Również oszałamiająco piękna (Bella z pięknej i besti).
-O mój boże Jack, wszystko okej?- zapytała Roszpunka kładąc mu ręce na policzkach.-Jack odezwij się do cholery!
-Żyję- mruknął Jack, siadając prosto- Co się dzieję?
   Roszpunka zamiast odpowiedzieć popatrzyła się na pole bitwy i pobiegła w tamtą stronę. Niedaleko jakiś chłopak w greckiej zbroi (Herkules), ciął dementorów i koszmary szpadą z zabójczą szybkością. Jakiś, nie wiedział czy to człowiek, był niski, miał potężne łapy i wielki garb (Qwasimodo z Dzwonnik z Notre Dame), walił potężnymi łapami w przeciwników. Jakiś młodzieniec biegł w stronę dementorów, w skoku zamienił się w włochatą bestię rzucając się na nich z pazurami (Adam czyli bestia, z Pięknej i Besti)
-Kim oni są?- zapytał Jack.
-Inne duszki przyszły wam z pomocą- wytłumaczyła Pocachontas.
   Trzeba im pomóc, wział kij i w ciągu sekundy zamroził trzy koszmary.
******
 
   Roszpunka biegła w stronę Mroka, zaczęła już śpiewać pieśń. Część jej włosów walnęła go w pierś i upadł na ziemie, inna owinęła mu się wokół gardła.
-Cofnij wojska!- rozkazała mu.-Już!
   Mrok patrzył na nią z strachem w oczach, ale zaraz na jego twarzy wstąpił uśmiech, uniósł miecz, Roszpunka schowała się prze ciosem, ale to nie w nią celował tylko jej włosy.
   Uciął je tuż przy głowie, złote pukle opadły na ziemię i zaczęły zmieniać barwę na brąz.
   Wszyscy stanęli w miejscu, wojska Mroka cofnęły się nieco.
   Jakby Mrok chciał pokazać wszystkim co teraz zrobił.
-Roszpunko!- usłyszeli tylko jeden głos, który poniósł się echem po błoniach.
   Roszpunka leżała na boku, wszystko ją bolało więc nie chciała nawet się ruszyć.
-Roszpunko- czyjaś ciepła dłoń obieła jej polliczek.
   Spojrzała w górę, widziała dobrze znajomą jej twarz Juliana. Podniosła się, przejechała dłonią po jego włosach i policzku. Czyli już umarła?
-No, książe z bajki się znalazł- odparł Mrok.-Diamentowy miecz nasączony smoczą krwią umie przeciąć wszystko, nawet twoje włosy...
-Ty chrzaniony dupku!-krzyknął Julek próbując zaatakować Mroka.
   Grupa koszmarów zagrodziła mu drogę.
-Julian...-szępnęła z trudem Roszpunka.
    Obrócił się w jej stronę i ponownie usiadł obok niej obejmując ją.
-Ej, wszystko będzie dobrze- szepnął delikatnie.
   Patrzyli sobie w oczy stykając suę nosami, obydwoje płakali jak dzieci, cali zalani łzami.
*****
    Elsa powoli traciła siłę w walcę, Northowi już dwa razy udało się ją skaleczyć. Uwierzcie, Elsa jednym ciosem mogła go załatwić ale jej myśli odbiegały gdzieś indziej.
   Upadła na ziemię, North celował w nią szablami ale nie ośmielił się zadać ciosu. Normalnie powinna patrzeć przestaszona na ostrze ale ona tylko zwinęła się w kłębek i zaczęła płakać. Przed chwilą chciała zabić Jack'a Frosta. Po co? Żeby to ona była panią zimy. Po co? Przecież...
-Jesteś już panią zimy- powiedział North, opuścił szable.-Elso przecież nie zależy ci na tym żeby być królową, jesteś dobrym człowiekiem.
   Elsa popatrzyła na niego, przed chwilą był jeszcze jej wrogiem.
-Uwierz mi, wiem czy jesteś dobra, muszę odróźniac grzeczne i niegrzeczne dzieci- odparł North schylając się nieco i patrząc na nią ojcowskim spojrzeniem.- I wiem czego pragniesz.
    Wskazał na coś, Elsa natychmiast odwróciła się w tamtą stronę. Wszędzie rozpoznałaby ją, siedziała obok jakiegoś umięśnionego chłopaka z dredami (Tarzana) opatrywała mu razem z jakąś dziewczyną (June z Tarzan) ranę na piersi. Rude włosy spływały jej na plecy, miała na sobie dziewczecą zieloną sukienkę przez co wyglądała jak mała dziewczynka.
-Aniu...- tylko tyle udało się wydobyć z ust Elsy.
    Chciała do niej podejść ale teraz miała inny plan. Popatrzyła na Northa i uśmiechnęła się do niego, wzieła do ręki swój topór i poszła szybkim krokiem w stronę Mroka. Dementorzy i koszmary nie zatrzymywały jej, nadal widziały w niej sojusznika.
-Mrok!- krzyknęła Elsa, trzymając mu pod brodą lodowy topór.-Cofnij wojska!
-Elso, moja droga...-zaczął.
-Cicho bądź! Moja siostra też jest duchem! Wiedziałeś o tym!- krzyknęła Elsa.- Robiłeś wszystko żebym do ciebie dołączyła! Nasz układ zerwany!
   Obok nich w ziemi pojawiła się dziura i wyskoczył z nich zając z grubką nastolatków w tym Rose. Tej oczy zapłonęły gdy zobaczyła Mroka, niewiele myśląc podniosła miecz nasączony smoczą krwią i razem z Elsą trzymały mu ostrza pod brodą.
   Sophie pogrzebała w kieszeniach szukając chociażby scyzoryka, natrafiła ręką tylko na garść drobniaków i paczki dropsów. Ktoś podał jej coś do ręki, poczuła zimno i w swojej dłoni zobaczyła śnieżkę.
   Sophie popatrzyła na tego kogoś, Jammie uśmiechał się do niej, makijaż Frankie Steina rozmazał mu się nieco, po wardze i z nosa ciekła mu krew.
   Naciągnęła swój rękach i przejechała nim po twarzy brata, materiał wsiąknął krew. Nie wiedziała dlaczego, Sophie, zawsze cwana wybuchła płaczem i rzuciła się na szyję brata.
-Hej braciszku- szępnęła, Jammie przytulił mocniej jej drobne ramionka.
   Na twarzy Mroka zagościł cwany uśmieszek i po prostu zniknął. Pojawił się za to za to za Sophie i Jammie'm.
-Urocze...- szepnął Mrok, Jammie cofnął się trzymając pod rękę Sophie.-Wasze światła właśnie gasną. Jak to było... póki ostatnie dziecko będzie wierzyć zawsze będą istnieć marzenia?- zwrócił się do strażników, ostatnie słowa wypowiedział z największą pogardą.
   North zrobił coś nie przemyślanego, rzucił szpadą w Mroka, ostrze lekko rozcieło mu ramię.
-Podnieś tylko na nich rękę- zagroził North ruszając do ataku z drugą szpadą.
   Piasek go wyprzedził uderzył jednym z piaskowych biczy w niego. Strażnicy wyglądali jakby opadali z sił, Mrok nie kłamał, światła gasły.
-Julek...- szepnęła Roszpunka.
   Leżała mu na kolanach i patrzyła na niego z dołu, nie dała rady wstać. Julian schylił się do niej, ich usta złączyły się. Całował ją delikatnie, jakby bał się że jest jak lalka z porcelany, która w każdej chwili może się zbić.
   Tęczowe światło rozbłysło nad nimi, nie widzieli tego zbyt zajęci sobą.
    Jammie przytulił Sophie głaszcząc jej długie blond włosy, światło rozbłysło nad nimi. Ben, Lizzy, Robert, Alex i Kapucha obejmnęli się razem z nimi ramionami. Słup światła nad nimi powiększył się.
   Jack popatrzył się na resztę, owa piękna dzikuska (Pocachontas), podbiegła do blondwłosego mężczyzny (Josh Smitch z Pocachontas) całując go. Nad nimi także rozbrysło światło.
   Garbaty człowieczek (Qwasimodo-Dzwonnik z Notre Dam) podbiegł do czarnowłosej kobiety (Esmeraldy  z dzwonnik z Notre Dam) i mężczyzny w zbroi (Ferbus z dzwonnik z Notre Dam) przytulił ich wielkimi łapami.
   Nad resztą też rozbrysły światła, trzeba było zamknąć oczy żeby nie oślepiały. Dementorzy i koszmary zamieniały się w garski pyłu.
  Jack zobaczył że tylko on i Merida samotnie przyglądają się wszystkiemu, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się natychmiast rzuciła mu się na szyję.
-Nie!- krzyknął Mrok.-Nie! Nie!
   Zaczął jakby zapadać się pod ziemię.
    Jack wypuścił Meridę z objęć.
-To mamy spokój na kilka stuleci- powiedział North.
-Czy ostatnio też tak nie mówiłeś?- zapytał z przekąsem Jack.
   North zaśmiał się pod nosem.
-A kto to wie?!- zawołał North.- I tak zawsze wygrywamy!

*****
Hejka! Muszę wam powiedzieć że mam trzy powody do szczęścia :)
1. Nie mam żadnego zagrożenia na półrocze ;p
2. Pisałam ten rozdział dwie godziny, zapomniałam zapisać i BUUM! usunął się. Normalnie walnełabym laptopem o ściane xd
Ja już po prostu nie mogłam się pogodzić że to już prawie koniec, wiec fajnie było jeszcze trochę popracować nad przed przed ostatnim rozdziałem.
3. Mam pomysł na nowy ff!
Zna ktoś tą teorie że Tarzan to zaginiomy brat Elsy i Anny?
No to w takim razie, krótko opowiem. Rodzice Elsy i Anny zginęli w katastrofie morskiej... Ale nie, uratowali się i rozbili się na wybrzerzach Afryki gdzie wychowali swojego synka- Tarzan, jednak niedługo potem zostali zamordowani przez dzikiego kota. Tarzana przygarnęły goryle, potem poznał June, jego wielką miłość, uratowali stado goryli i zamieszkali w dżungli.
Jednak w Arendell jest kryzys gospodarczy, Elsa i Anna postanowiły odwiedzić wykupioną kolonie w Afryce... Reszte się przekonacie. Za niedługo stworze nowego bloga gdzie będzie właśnie to ff.
Tak wiem że w tej teori wiele się nie zgadza ale to jest fanFICTION, fikcja, fikcja :p
Mam nadzieje że wam się spodoba

O! I nie myślcie sobie że to już koniec... Jeszcze dwa raczej entuzjastyczne rozdziały, więc będziecie musieli się jeszcze trochę ze mną pomęczyć :D
  

środa, 31 grudnia 2014

23. Atak

   Orkiestra nie wysiliła się aby zagrać kolejny kawałek, wszyscy zainteresowali się akcją. Kilka osób wydało pisk przerażenia, niektórzy próbowali cokolwiek zobaczyć, inni zasłaniali usta rękami. Jammie rzucił się w stronę Szczerbatka.
-O Merlinie- wydusił z siebie, położył rękę na jego brzuchu, jeszcze oddychał.
-Co się dzieje?!- krzyknęła jakaś dziewczyna.
-Przepuście mnie!- krzyknął ktoś, z tłumu wyłonił się Czkawka.
   Natychmiast ukląkł obok Szczerbatka odpychając Jammie'go.
-Kto to zrobił?!- krzyknął. Przytulił  się do jego pyska.
   Z tłumu wyłonili się Jack, Merida i Roszpunka.
-Odsuń się!- rozkazała Roszpunka i uklękła przy ranie.
-Co tu się dzieję?!- krzyknęła McGonnagal pojawiając się razem z profesor Winslet i profesorem Flitwickiem.
   Roszpunka ściągnęła wstążkę z końca warkocza, przez co trochę się poluzował. Jammie popatrzył na Rose, oddychała ciężko, miała otwarte oczy, które znowu zwyczajny odcień brązu.
   Położył jej głowę na kolanach, ona podniosła się łapią go za ramiona.
-To...-umilkła i zaczęła jeszcze bardziej głęboko oddychać.
   Roszpunka z trudem zaczęła coś nucić pod nosem, jej włosy zaświeciły się złotem jakby miała w nich żarówki. Smok otworzył oczy, po ranie nie było śladu.
-Rose, co?- zapytał Jammie chcąc usłyszeć dalszej odpowiedzi.
-...Mrok...- wydułkała.
    Jack i Jammie patrzyli raz na nią to na Roszpunkę, która uzdrowiła Szczerbatka.
-Jesteś zdrajcą!- krzyknął do niej Jack.
-Jack... to nie tak...- wydusiła z oczu Rose zaczęły płynąć ciurkiem łzy.
-A jak?!- warknął do niej.
-To Mrok.- powiedziała profesor Winslet, wzięła do rąk miecz.
   Ostrze, które jeszcze przed chwilą było z diamentu jakby zabarwiło się na krwistą czerwnień. Tylko ona nie wydawała się przerażona, wręcz przeciwnie uśmiechała się.
-Co to ma znaczyć?- zapytała Roszpunka wciąż klękając przy Szczerbatku.
-Nazywam się Elsa!- krzyknęła profesor Winslet.- Prawowita władczyni tronu Arendelle i zimy! Rzucam ci wyzwanie Jack'u Froście!
   Klasnęła w ręce, po namiocie przeszedł mocny wiatr, wydawało się że tornado eksplodowało tam gdzie stała Elsa.
   Dach namiotu zwiało z głośnym szumem, od razu ogarnęła ich fala zimna.
-Zdrajca!- krzyknęła profesor McGonnagal.
   Uczniowie zaczęli panikować, przez tłum przecisnął się Hugo i Albus podbiegając do Rose.
-Spokojnie! Zachować spokój!- krzyknęła profesorka.
-Pani profesor!- Merida podbiegła do niej.- Trzeba zastosować bariery ochronne!
-Panno Dumbroch!- odparła zdenerwowana profesor.-Niech mi pani nie mówi co trzeba!
-Pani nic nie rozumie!- krzyknął tym razem Jack.- Mrok jest niebezpieczny!
-Panie Frost proszę się uspokoić!- McGonnagal najwyraźniej została wybita z równowagi.
-Rose- powiedział do niej Jammie kiedy jej oddech się wyrównał.- Zdałaś teleportacje?
   Pokiwała głową.
-Znasz obsługę ogona Szczerbatka?- zapytał, pokiwała głową.-Szczeebatek poleci z tobą za granicę murów. Teleportujesz się pod mój dom i każesz Sophie zwołać całą paczkę, powiesz że to powtórka sprzed ośmiu lat.
-Dobrze- powiedziała.
   Jammie pomógł jej się wpakować do siodła i położył jej dłoń na policzku.
-Kocham cię- szepnął, chyba mówił jej to dopiero drugi raz.
   Przybliżyli się do siebie, Jammie pocałował ją przyciskając się mocno do siebie, ale tylko przez chwilę.
-Też cię kocham- powiedziała, oczy miała nadal pełne łez.
   Czkawka szepnął coś Szczerbatkowi, który najwyraźniej straciła nieco zaufania do Rose, a ten wystrzelił jak pocisk z armaty.
-Pani profesor! Niech pani spojrzy!- krzyknęła jakaś dziewczyna.
   W ich stronę zmierzała czarna chmura, nie, to nie była chmura to postacie. Tłum czarnych postaci zmierzał w ich stronę.
-Dementorzy!- krzyknęła profesor.- Szybko, patronusy!
   Pierwszy pojawił się kot, później wąż, ale nie mogły się równać dinozaurowi Jammie'go.
-Tutaj!- krzyknęła Merida. Ponad połowa uczniów skryła się pod brzuchem dinozaura.
   Reszta stała wokół chronione przez mniejsze patronusy.
   Merida obejmowała ramieniem Yvone, w ręku trzymała swój łuk, ciekawe skąd go wytrzasnęła. Jammie zobaczył że omawia jakąś taktykę z Jack'iem, Czkawką i Roszpunką. Jammie natychmiast podszedł do nich.
-Merido! Zaufaj mi!- wydarła się Roszpunka.- Mogę sobie poradzić!
-Roszpu...- zaczął Jack ale ona już przeciskała się przez tłum.
   Reszta pognała za nią. Dementorzy przesłaniali prawie cały widok, a do nich dołączały kolejne postacie, mroczne konie-koszmary.
   Roszpunka była już na skraju koła utworzonego z ludzi. Jej usta poruszały się jakby wymawiała jakąś klątwę, włosy jej zalśniły złotem i w pełni uwolniły się z warkocza.
    Widzieliście kiedyś ośmiornice? No to wyobraźcie sobie że włosy Roszpunki zachowały się jak macki. Rozdzieliły się na kilka pasm uniosły się w górę uderzając koszmary lub dementorów.
-Pokaż się Mrok!- krzyknął Jack.
   Jak na zawołanie dementorzy i koszmary zaczęły się cofać. Naprzeciwko niego stał Mrok, w samej osobie. Dzieliło ich ponad dwadzieścia metrów.
-Pamiętasz jak odmówiłeś mi współpracy, Jack?- zapytał Mrok z założonymi rękami na plecach, jak zwykle był nadzwyczaj spokojny.
   Roszpunka znów zaczęła znowu śpiewać, jedno z je pasm włosów uderzyło prawie w Mroka.
-Nie waż się!- warknął Mrok po czym znowu zaczął mówić spokojnym tonem.- Znalazłem nowego sojusznika.
  Zza niego wyłoniła się profesor Winslet w białej sukni, miała na niej niebieski napierśnik z lodu a w włosach diadem.
   Kiedy popatrzyła na nich jej rysy zmieniły nieco kształt, nadal przypominała profesor Winslet ale teraz z pewnością była to Elsa, ta którą widzieli w wspomnieniu Roszpunki.
   Jack na chwilę oderwał wzrok od nich i popatrzył na księżyc.
-Wezwij kogo się da- szepnął w jego stronę.
-Przyjmujesz wyzwanie?- zapytała Elsa patrząc wprost na Jack'a.-Udowodnimy kto jest duchem zimy.
-Co się tam dzieję?- zapytała profesor McGonnagal.-Rebeca...
   Elsie mina lekko zdelikatniała gdy zobaczyła dyrektorkę, zaraz przybrała surowy wyraz twarzy i spojrzała ponownie na Jack'a.
-Przyjmuję wyzwanie- powiedział Jack.
   
*****
   Rose znalazła się przed domem Jammie'go , tak zimno jeszcze jej nie było, ramiona miała odsłonięte a na nogach buty na obcasach, a śniegu było pełno. Pokój Sophie był na parterze, odnalazła jej okno.
   Sophie leżała na łóżku wgapiając się w film odświetlany na monitorze komputera.
   Rose zastukała w okno tak mocno że aż rozbolały ją knycie.
   Sophie spojrzała na okno, przetarła oczy, podniosła się z łóżka i otworzyła okno.
-Co ty tu robisz?- zapytała Sophie.
-Mam was przyprowadzić do Jammiego, mówił coś o powtórce sprzed ośmiu lat- powiedziała na jednym wdechu Rose.
-Już idę!- krzyknęła Sophie, zobaczyła jak wybiega z pokoju.
   Rose pobiegła pod drzwi domu, Sophie ubierała buty. Rzuciła jej bordowy płaszcz a sam ubrała kurtkę. Rose bez słowa sprzeciwu ubrała płaszcz.
-Leć po Lizzy!- krzyknęła tylko Sophie- Ja lecę po resztę! Spotkamy się pod pomnikiem!
   Rose pognała w stronę domu Lizzy, szarpnęła furtkę. Zamknięta. Niewiele myśląc wdrapała się na ogrodzenie, usłyszała dźwięk rwanego materiału, zignorowała to. Stanęła pod oknem Lizzy, uformowała śnieżkę i rzuciła w okno Lizzy. Nic. Rzuciła jeszcze raz.
   Okno otworzyło się szybko.
-Wy durne gówniarz...-zaczęła się drzeć Lizzy, umilkła gdy zobaczyła Rose.-Co ty tu robisz?
-Wiadomość od Jammiego: powtórka z przed ośmiu lat, mam was przyprowadzić do Hogwartu!- krzyknęła Rose.
   Obok niej pojawiła się głowa Kapuchy.
-Rose?- zdziwiła się.
-Szybko, pod pomnik!
   Po tym wdrapała się na ogrodzenie i zeskoczyła, sukienka znowu się rozdarła.
   Pobiegła pod pomnik, byli tam tylko bliźniacy, mieli kurtki narzucone na pidżamę.
-Rose?!-krzyknął Robert.- To prawda?
-Nie wiem o co chodziło, kazał wam przekazać żebyście się szykowali na powtórkę sprzed ośmiu lat- odpowiedziała Rose dysząc.
   Alex rzucił jej szalik.
-Dzięki- wydułkała i zawiązała go na trzy razy dygocąc z zimna.
-Mieliście dzisiaj ten bal?
-Tak... i kilka gości.

*****
   Rose niechcący przeteleportowała całą szóstkę do Hogsmeage. Szczerbatka nigdzie nie było.
-To na pewno tu?-zapytała Lizzy.
-Nie... mamy jeszcze kilka kilometrów- mruknęła Rose, oglądała się nerwowo.
-Wy czarodzieje macie kiepski sposób przemieszczania się- odezwał się gruby a za razem łagodny głos.
  Należał do zająca, ale ten zając miał dwa metry wzrostu i był postury człowieka. Na rękach miał skórzane przedramienniki.
-Zając... co się dzieje?- zapytała Sophie, która jedyna zdołała się odezwać.
-Strażnicy wezwani... Mrok. Lepiej tu zostańcie.
-Tam jest Jammie!- krzyknęła Sophie.- Kazał nas zwołać.
-Wiesz po co Mrokowi dementorzy?- zapytała retorycznie Zając.- Ostatnim razem Jammie był naszym światłem. Mrokowi dementorzy dostarczają strach i są jego planem awaryjnym. Wyssą z was duszę jeśli będziecie uparcie wierzyć.
-Zanieś nas tam!- poprosiła Sophie, Zając pokiwał głową.- Proszę! To mój brat.
-Sophie, nie pozwolę wam na to- powiedział.
-Kimkolwiek jesteś, proszę zanieś nas tam- poprosiła Rose.
-Zwariowaliście? Ryzykuje wasze życie!
-Jesteś nam coś winnien!- zawołał Ben.- Ocaliliśmy ci już raz zadek a teraz chcemy pomóc reszcie!
-Proszę, jeśli Jammie'mu coś się stanie. Jesteśmy jego ostatnią nadzieją- powiedziała.
   Zająć popatrzyła na siebie po czy pokiwał głową.
-Nie wierzę co robię- mruknął, tupnął noga a pod nimi pojawił się tunel do którego wpadli.


Sylwestrowy rozdzialik, jako że mi się nudzi :/ i czuje się źle. Za niedługo koniec tego opowiadania a ja uwielbiała go pisać 
Szcześliwego Nowego Roku!



piątek, 26 grudnia 2014

22. Tańcowanie, tańcowanie...

-O mój boże, co to jest?- zapytał Jammie kiedy Jack odpakował swój kostium.
   Jack wyciągnął go z paczki, była to marynarka jaką nosili francuscy generałowie. No spoko, mógł iść przebrany za Napoleona Bonaparte ale oprócz marynarki było tam coś jeszcze. Zamiast koszuli był kostium małpki, do marynarki przyczepiony małpi ogon.
-Co to ma być? Małpi generał?- zdziwił się Jammie.
-Mi się tam podoba- zawołał Jack- A po za tym nie mam innego wyjścia, mamy godzinę.
   Ktoś zapukał do drzwi, weszła Merida, miała białą, gręcką suknie, na nogach sandały, w włosach wieniec liści laurowych, jej loki cały czas były w nieładzie. Wyglądała, no cóż, pięknie.
-No chłopaki! Mało czasu! Al co ty wyprawiasz?- zawołała.
-Prubuję zawiązać to coś na oko- powiedział Albus, on z kolei wybrał strój pirata.
   Merida usiadła obok niego i szybko zawiązała mu przepaskę na oko. Jack zaczął się przebierać strój.
-Możesz użyć do przebrania łazienki?- zapytała z przekąsem Merida.
-Wcześniej ci to nie przeszkadzało-mruknął Jack.
-Ale teraz przeszkadza! Won do łazienki!- krzyknęła Merida.
   Jack tylko popatrzył na nią, pozbierał swoje rzeczy i zniknął w łazience. Merida usiadła naprzecieko Jammie'go i zaczęła mu malować twarz.
-Jak mnie denerwuje!- mruknęła Merida.
-Opanuj złość, ok?- zapytał Jammie chcąc się podrapać w nos ale Merida pacnęła go w rękę.
   Po pracy Merida uznała że Jammie wygląda dobrze. Miał na sobie t-shirt, wyszuraną marynarkę i spodnie. Twarz miała zielonkawy odcien i wszędzie wymalowane były szwy.
-Jammie Frankie Stein- skomentowała Merida.
   Podeszła do Jack'a i pomogła mu przypiąć małpie uszy w włosy. Chyba był nieco zdziwiony że Merida mu w czymś pomaga, szczególnie po tej awanturze.
-No, piękniejsi być nie możecie!- zawołała Merida.
-Dobrze, dobrze, choć już- odparł Jammie, wziął ją pod ramię i wyszli z pokoju.
   Zazwyczaj bale odbywały się w wielkiej sali, tym razem na błoniach postawiono wielki namiot, z którego grała muzyka. Prowadziła do nich zwyczajna, kamienna ścieżka. Na polu pruszył delikatnie śnieg i było strasznie zimno, nie wzieli kurtek więc pędem pokonali drogę do namiotu.
   W środku był jeszcze większy, parkiet lśnił na ścanach wisiały kolorowe tkaniny. Pod sufitem lewitowały lampiony, zupełnie jak świece w wielkiej sali. Naprzeciwko stała scena, na której orkiesta stroiła instrumenty.
Pod ścianami stały dwuosobowe stoliki.
   Uczniowie zajęci byli rozmowami, Jammie rozglądnął się. Lily Potter była przebrana za coś w rodzaju księżniczki zombie, miała podartą suknie, rozczochrane włosy i blizny na twarzy. Bliźniaczki Thomas były indiankami w przepięknych długich sukniach. Jammie w końcu odnalazł Rose.
   Wyglądała ślicznie, sukienka u góry wyglądała jakby zszyta była z wielkich liści a niżej z białych płatków róż. Włosy miała pokręcone, a na nich wianek, na plecach miała łuk a w pasie miecz, który wyglądał jakby był z szkła.
-Hej!- przywitała się Roszpunka.
   Włosy miała zaplecionę w gruby warkocz, dzięki któremu jej włosy nie ciągnęły się tylko trochę po ziemi, była przebrana za pirata.
-Ahoj!- przywitała się Merida.-Gdzie Czkawka?
-Poszedł do Szczerbatka, ta muzyka go jakoś drażni i cały czas ryczy gdy jest sam- wytłumaczyła Roszpunka.
-Ciekawe co z nim zrobi- zastanowił się Jammie ale w tym czasie Czkawka weszedł do sali.
   Był przebrany za zorro, a za sobą wprowadził Szczerbatka, najwyraźniej próbował to zrobić jak najmniej zauważalnie. Smok zwinął się w kłębek pod wieszakami z płaszczami, tak że nie przeszkadzał nikomu i był niezauważalny.
-Czkawka to napewno dobry pomysł?- zapytała Merida.
-Nie jestem Czkawka, jestem Zorro- powiedział, skłonił się ściągając kapelujsz.
-Nie sądze żeby dobrym pomysłem było przyprowadzenie Szczerbatka - mruknęła Roszpunka zakładając ręce na piersiach.
-McGonnagal kazała mi coś z nim zrobić, ryczał za głośno- mówił patrząc na smoka.
-Ej, tak w ogólę ktoś umie tańczyć walca?- zmienił temat Jammie.
-Co to walc?- zapytał Czkawka.
-Coś mi się kojarzy- powiedziała Merida stukając się ręka w czoło- To to czy gładzi się... ten... no beton!
   Roszpunka palnęła się ręką w czoło.
-To jest taniec- wytłumaczyła.
-Nie znam kroków- powiedział od razu Jammie.
-A ja w ogóle nie znam tego tańca!- oburzył się Czkawka.
-Miałam nadzieję że bedziesz prowadził- mruknęła Roszpunka, lekko zażenowana.
-O nie, nie! Jestem mężczyzną i to ja będe prowadził!- zawołał Czkawka.- A po za tym trochę zrozumienie, trudno tańczyć z jedną nogą.
   Muzyka zaczęła grać, Roszpunka wzięła Czkawkę od razu na parkiet.
-Jak to idzie?- zapytała Merida, kładąc mu ręke na ramieniu i patrząc na swoje nogi.
   Jammie popatrzył na parę obok nich, dwa pierwsze kroki udały im się bezbłędnie.
-Mer to moja noga- mruknął Jammie.
-Raz, dwa, trzy- obliczała Merida.- Raz, dwa, trzy, obrót.
   Jammie obkręcił ją i znowu przydeptała mu nogę, tym razem jej oddał.
-Ej!- warknęła Merida.
-Lepiej pilnuj kroków!- powiedział Jammie z dziecinny naigrywaniem się.
   Merida spojrzała na niego spojrzeniem ,,to oznacza wojnę", przydeptała mu stopę tak mocno że skrzywił się z bólu. Oddał jej.
  Raz, dwa... Merida przydeptała nogę Jammiego... trzy... obrót... Jammie przydeptał nogę Meridy... raz, dwa, Merida...trzy, raz, dwa Jammie.
-Mer, mam dość!- warknął cicho Jammie.
   Muzyka skończyła grać i piścili o wielę szybszą. Albus odbił od Jammie'go Meridę a w jego ramionach znalazła się Yvone, miała czarną suknię i skrzydła.
   Tańczyli, Yvone zdecydowanie lepiej radziła sobie na parkiecie niż Merida. Po tańcu znów wróciła do niego Merida, do o wiele szybszego kawałku.
-Jest tu masło orzechowe?- krzyknęła kiedy ją obrócił.
    Jammie uśmiechnął się na to pytanie, obok nich Rose tańcowała z Oliverem Nothem, Merida odbiła go tak że znalazł się u Rose.
-Hej- powiedziała, nic innego nie przyszło jej do głowy.
-Hej- odpowiedział Jammie i zaczęli tańczyć.
   Nie trwało to długo muzyka ucichła.
-Jak się bawicie?- spytał wokalista, wszyscy zaczęli piszczeć.
   Rose patrzyła się niemrawym spojrzeniem w Szczerbatka swoimi szarymi oczami, zaraz przecież ona ma brązowe oczy.
   Po całej sali przeszedł świst wyciąganego z pasa miecza przez Rose. Jego przeźroczyste ostrze zaświeciło a po chwili wylądował w piersi Szczerbatka. Rose opadła na ziemię razem z mieczem, który przybrał barwę rubinu, takiej jak krew sącząca się z piersi smoka.
******

Jeszcze kilka rozdziałów i kończę pisać bloga. Trochę smutno bo naprawdę lubiłam pisać to opowiadanie
Jeśli znacie jakieś fajne paringi z disneya czy coś to piszcie w kom bo szukam pomysłu na nowe opowiadanie.