poniedziałek, 1 września 2014

5. Odwiedziny na biegunie północnym cz.1

   Pierwsza sobota w nowym roku zapowiadała się tak jak ostatnie dni- pochmurno i deszczowo. Dzisiaj najwidoczniej zbierało się na burze. W pokoju wspólnym większość osób próbowało zapomnieć o nauce, grając w szafy, gargulki lub czytając czasopisma.
   Tylko jedyna osoba siedziała w ukrytym w kącie stoliku, obładowanymi książkami i pergaminami, oczywiście była to Rose Weasley. Jak zwykle skupiona tylko na nauce, nawet nie zauważyła jak naprzeciwko jej usiadli Jammie Benneth i Jack Frost.
-Sobota i się uczysz?- zapytał Jack.
-Mamy tylko jedne wypracowanie, i to...- Jammie się odezwał.
-...z transmutacji...
-...której naucza równie miła...
-...i piękna profesor
    Rose popatrzyła na nich zdziwiona, zastanawiając się czy to że mówią prawie jednym głosem jest ukantowane.
-Czego chcecie?- zapytała Rose.
-Chcemy cię trochę ożywić- powiedział Jammie.
-No bo nie można tak się ciągle uczyć się i uczyć- odezwał się Jack zabierając pergamin spod nosa Rose.- Eliksiry, ten esej był dodatkowy.
-I co z tego?- warknęła wyrywając mu swoją własność.
   Jack stuknął końcem swojego kija butelka z atramentem, płyn natychmiast zamarzł.
-Możecie przestać próbuje się uczyć- odezwała się Rose.
   Jammie wziął jej torbę i bez słowa zaczął wrzucać tam wszystkie pomoce naukowe z stolika.
-Ej!- krzyknęła Rose.- Co ode mnie chcecie?
-Chcemy ci dać szanse do zdradzenia kim jest...- zaczął Jammie.
-...nieziemsko przystojny Jack Frost.- dokończył Jack.
   Weasley wupuściła z złością powietrze z płuc i pozwoliła się wyprowadzić z pokoju wspólnego.
-Gdzie właściwie idziemy?- zapytała.
-Zobaczysz. Byłaś kiedyś na biegunie północnym?- zagadał Jammie.
-Yyy... nie
-No to idealnie- Jack zaklasnął w dłonie.
   Wyszli na pochmurne błonia kierując się w stronę chatki Hagrida. Zatrzymali się przy Szczerabtku który pożerał ryby, przestał gdy zobaczył gości.
-Rose to jest Szcerbatek- powiedział Jammie.
    Rose często widziała smoka, ale nie tak że dzieliła ją odległość jednego metra. Szczerbatek podszedł do niej, na co lekko podskoczyła. Smok jedynie wystawił przednią łapę.
-Ale kultura. Uściśnij mu dłoń, znaczy łapę- powiedział Jack.
-Ja nie chcę- szepnęła Weasley.
-Chcesz, no dawaj- powiedział Benneth.
   Rose nieśmiało styknęła swoją rękę z łapą.
-Okej to wsiadaj!- zawołał Jack.
-Że co?!- krzykneła Weasley.
   Jammie wsiadł już na siodło, Rose przygryzła dolną wargę i siadła za nim.
-Tylko nie gwałtownie, nie umiem manewrować perfekcyjnie twoim ogonem- ostrzegł Szczerbatka Jammie.
   Smok rozłożył skrzydła i gwałtownie wleciał w powietrze, Rose złapała się gwałtownie krańców siodła, byli już na tej wysokości że chmury były pod nimi, tylko czasami widoczne była kawałki ziemi.
-Jesteśmy poza Hogwartem! Wiesz że to są surowo karalne wagary!- krzyknęła Weasley, przekrzykując pęd wiatru.
-Spokojnie!- odkrzyknął Jammie, kierując się za Jack'iem.
-Ja chcę wracać!- warknęła Rose.
   Jammie udał że nie słyszy, próbował się skupić na locie. Przez pierwsze dziesięć minut drogi słuchał z ust Rose przekleństwa i obelgi pod jego adresem, potem dała sobie spokój.
    Kolejne dziesięć minut później oniżyli lot, dostrzegając dziwaczny, drewniany dom wbudowany w lód, wlecieli przez otwarte okno do głównej siedziby.
-Witaj w siedzibie świętego Mikołaja!- zawołał Jack.
    Znajdowali się na drewnianym tarasie, na środku znajdował się wielki Globus i panel sterowania. Na podłodze biegało kilka elfików (wyglądały jak czapki z nóżkami i głową), był tam wielki kominek w którym wesoło skakały promyki.
-Co to ma być?- zapytała Rose.
-Siedziba świętego Mikołaja.- powtórzył Jack.
-Ale ja pytam tak serio.
-A my mówimy prawdę -odrzekł Jammie.- Patrz.- wychylił się przez barierkę.
   Rose podeszła i zrobiła to samo ,patrząc w dół widoczne były kolejne takie same piętra. Na wolnej przestrzeni latały samoloty na sterowanie czy statki ufo.
-Jammie! Nasze ostatnie światło!- za nimi poniósł się potężny głos.
   North stał przed globusem w towarzystwie dwóch Yeti, za uchem miał ołówek a w rękach stertę papierów. Nie był podobny do tego Mikołaja którego wyobrażały sobie dzieci, no może miał siwą brodę ale na tym się kończyło. Mówił z rosyjskim akcentem, miał szerokie, silne ramiona pokryte tatuażami. Nosił wysokie, skórzane spodnie przy których nosił dwie szable.
    Jammie od zawsze był nazywanym przez Northa ostatnim światłem.
-Dzień dobry- wydułkała Rose, patrząc przerażona na dwóch Yeti obok Northa które cały czas podsuwały mu pod nos jakieś papiery.
-Witaj Rose, Jack uprzedził że odwiedzisz mnie razem z Jammie-rzekł.- Mów do mnie North. Głodni?
-Tak!- krzyknęli równocześnie Jammie i Jack.
   Najcudowniejsze ciasta jakie kiedykolwiek kto jadł, to te, które przygotowywały Yeti. Mimo że zjedli obfite śniadanie nie mogli by odmówić takiej uczcie.
   North zaklasknął w dłonie, w ułamek sekundy Yeti zebrały się wokół niego, nie mineło piętnaście sekund aż przed nimi pojawił się stół z wełnianym obrusem w norweskie renifery. Co najważniejsze było na nim pełno przeróżnych ciast i ciastek.
-A gdzie krakersy?- spytał North jednego z Yeti, ten wzruszył ramionami.- To trzeba je dopiec.
-Jak tam z gwiazdką?- zapytał Jammie.
-Dosyć dużo tej roboty, a za miesiąc już nie będę miał chwili wytknienia, częstuj się Rose. Czyli jesteś z tego samego domu co Jammie?
-Yyy...tak - odezwała się nieśmiało Rose.
-A co tam u Sophie?- spytał North.
-Rodzice zapisali ją do szkoły muzycznej- powiedział Jammie wybierając sobie kolejny kawałek placka.
-Rose chyba nie masz apetytu, co?- odezwał się Jack.
-Dopiero co jadłam- odparła.- Ja po prostu nie wiem z jakiego powodu tu jestem.
-Chciałaś się dowiedzieć kim jestem- odparł Jack.- Idziemy do pracowni. Wezmę sobie na drogę.- wziął jeszcze kawałek czekoladowego tortu.
   Trójka weszła do okrągłej windy która zjechała kilka pięter niżej. Było tu pełno yeti ale żadne nie zwróciło na nich uwagi zajętych swoją pracą.
-Poznałaś świętego Mikołaja, no a tu jest znana wszystkim dzieciom fabryka zabawek- ogłosił uroczycie Jack.- Widzisz ja jestem Jack Frost, ten Jack Frost, który znany jest jako zimowy duszek. liczę już 321 lat.
-Przecież to niemożliwe- powiedziała Rose.
-Dostałem tak jakby dar nieśmiertelności, widzą mnie tylko dzieci, które we mnie wierzą.
-Nierozumiem.
-Na przykład- zaczął tłumaczyć Jammie.- Żyje sobie taka mała dziewczynka, wierzy że Święty Mikołaj przynosi jej prezenty w gwiazdkę, aż tu w końcu dorasta. I boom! Wszystko pryska i jej dorosły umysł podpowiada jej że to jedna wielka ściema.


Narazie daję to co napisałam, cz.2 będzie pewnie za tydzień. Miłego roku szkolnego! *sarkazm*

4 komentarze:

  1. Świetne, już nie mogę się doczekać drugiej części ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak mówi julia nademną jest to świetne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy następny rozdział na pokochaj huncwota? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gaha też chcę ciastko! Fabuła mnie powala. Jak oni sterowali Szczerbkiem skoro ma sztuczny ogon, a nie mają takiej protezy jak Czkawka? No chyba że to ta co ją przestawiają na automatyczną... zauważyłaś że w moich komach jest często mowa o smoczku? Normalnie nie.ogarniam siebie!
    Lecę dalej bay!

    OdpowiedzUsuń