Jack wszedł do domu Lizzy, był ogromny co się tam dziwić jej rodzice mieli jakąś firmę przewozową... czy coś. A zresztą kogo to obchodzi.
-Mamy masę żarcia, z alkocholem kiepsko dwie butelki szampana i jeśli się nie mylę jest trochę szkodzkiej w barku.- wyliczała Lizzy.
Jack i Jammie od razu spojrzeli na Meridę, ta udawała że tego nie zauważyła.
-Lizzy masz bandaż? Robert rozciął sobie rękę jak robił kanapki- powiedział Alex wymachując wielkim nożem do steków.
-Na lodówce- powiedziała Lizzy.
-Pomóc?-zapytała Rose.
-Nie trze... Alex idioto daj mi ten zasrany bandaż! Najpierw się gazę daje!
-Nie ma, może być papier toaletowy?- usłyszeli głos Alexa.
Rose już chciała iść do nich ale Jammie ją zatrzymał.
-Super, wykrwawi się na śmierć- warknęła Rose.
-Tyle spokoju- westchnął Jammie.- Może chipsa?- powiedział wyciągając w ich stronę paczkę.
-Ty to byś najchętniej wszystko zeżarł, nie ma jeszcze dwudziestej drugiej- powiedziała Merida.
-Lepiej zjeść teraz, na noc nie można się objadać- odparł Jack biorąc garść chipsów.
-Mamy masę żarcia, z alkocholem kiepsko dwie butelki szampana i jeśli się nie mylę jest trochę szkodzkiej w barku.- wyliczała Lizzy.
Jack i Jammie od razu spojrzeli na Meridę, ta udawała że tego nie zauważyła.
-Lizzy masz bandaż? Robert rozciął sobie rękę jak robił kanapki- powiedział Alex wymachując wielkim nożem do steków.
-Na lodówce- powiedziała Lizzy.
-Pomóc?-zapytała Rose.
-Nie trze... Alex idioto daj mi ten zasrany bandaż! Najpierw się gazę daje!
-Nie ma, może być papier toaletowy?- usłyszeli głos Alexa.
Rose już chciała iść do nich ale Jammie ją zatrzymał.
-Super, wykrwawi się na śmierć- warknęła Rose.
-Tyle spokoju- westchnął Jammie.- Może chipsa?- powiedział wyciągając w ich stronę paczkę.
-Ty to byś najchętniej wszystko zeżarł, nie ma jeszcze dwudziestej drugiej- powiedziała Merida.
-Lepiej zjeść teraz, na noc nie można się objadać- odparł Jack biorąc garść chipsów.
-No kolejny sylwester w dwójkę- powiedział Czkawka kładąc się do łóżka.- Idziemy spać mordko czy czekamy?
Szczerbatek ziewnął i zwinął się w kłębek przy Czkawce.
-W takim razie dobranoc.
-A kim już jesteśmy?- zapytał śpiewając Julek, wymachując przy tym butelką wina.
-Królami zza mórz- krzyknął Aladyn.
-Bo diament śni,
Karatów sto trzy,
Zrabowaliśmy w jedną noc.- zaśpiewali razem.
-Nie przesadzajcie z winem- odparła Jasmina siadając na piasku i odrzucając w tył swój ciemny warkocz.- Sprzedajemy go?
-Pieniędzy to my mamy jak tlenu- zauważył Julek.
-W takim razie zostawię go w skrzyni, na czarną godzinę- powiedziała z uśmiechem wrzucając diament do kieszeni swoich spodni.
Schyliła się i wzięła butelkę wina z ręki Julka.
-Wychlaliście już dużo, a to naprawdę dobry rocznik.
Odeszła plażą w stronę chatki.
Obydwoje prześledzili ją wzrokiem.
-Nie wierzę, szesnaście karatów...- mruknął Alladyn.
Na pierwszy rzut oka wyglądał ubogo, połatane aladynki, wytarta kamizelka i czapeczka na głowie. Julian też nie prezentował się najlepiej. Miał poniszczone, skórzane buty, koszulę i kamizelkę, całość z przed 300 lat, nikt by się nie pokazał w takim czymś na ulicy.
-Wino nam wzięła- powiedział Julek jakby dopiero teraz to zauważył.
-Królami zza mórz- krzyknął Aladyn.
-Bo diament śni,
Karatów sto trzy,
Zrabowaliśmy w jedną noc.- zaśpiewali razem.
-Nie przesadzajcie z winem- odparła Jasmina siadając na piasku i odrzucając w tył swój ciemny warkocz.- Sprzedajemy go?
-Pieniędzy to my mamy jak tlenu- zauważył Julek.
-W takim razie zostawię go w skrzyni, na czarną godzinę- powiedziała z uśmiechem wrzucając diament do kieszeni swoich spodni.
Schyliła się i wzięła butelkę wina z ręki Julka.
-Wychlaliście już dużo, a to naprawdę dobry rocznik.
Odeszła plażą w stronę chatki.
Obydwoje prześledzili ją wzrokiem.
-Nie wierzę, szesnaście karatów...- mruknął Alladyn.
Na pierwszy rzut oka wyglądał ubogo, połatane aladynki, wytarta kamizelka i czapeczka na głowie. Julian też nie prezentował się najlepiej. Miał poniszczone, skórzane buty, koszulę i kamizelkę, całość z przed 300 lat, nikt by się nie pokazał w takim czymś na ulicy.
-Wino nam wzięła- powiedział Julek jakby dopiero teraz to zauważył.
-Na litość boską, jaką on ma słabą głowę- powiedziała Merida patrząc na Jack'a który rechotał z żartu, który mu opowiedziała pół godziny temu.
-Może nie trzeba było mu dawać, jeszcze szampana?- zapytała Lizzy.
-Nie dzięki, po dwunastej trzeba go położyć spać bo nie wytrzymam- mruknęła Merida.
-Ze mną nie wytrzymasz? A jak ty hik! byłaś pijana? hik!- zapytał Jack zwalając się na fotel naprzeciwko.
-Jack proszę, uspokój się...- mruknęła.
-Lizzy! Sophie stłukła ci talerz!- krzyknął Jammie.
-To ty stłukłeś idioto!- krzyknęła Sophie, brat pokazał jej język.- Zaraz cię walnę patelnią tak że ci się ,,made in china" na czole odbije!
Jack wszedł pod stół i zaczął się śmiać.
-Alex, zaniesiecie go do jakiegoś pokoju?- spytała Merida.
-Nie chce nigdzie iść- powiedział Jack kiedy podnieśli go.
Przysunął się do Meridy chcąc ją pocałować, ta odepchnęła go tylko.
-Co za nietakt! Hik! Ja ci się dałem całować po pijaku!- oburzył się.
-Bredzisz, Lizzy który pokój?- zapytała Merida.
-Nie bredzę, mówię prawdę!
-Jack jesteś pijany, a po za tym Jammie mnie wtedy pilnował.
Jammie odwrócił wzrok.
-Jammie? Nie pilnowałeś mnie?!- krzyknęła Merida puszczając Jack'a a ten wywalił się.
Rose, Albus i Robert, którzy grali w skrable odwrócili się w ich stronę.
-Przekazałem cię Jack'owi, zostałaś w pokoju wspólnym- wytłumaczył Jammie.
-O to wspaniale przekazałeś!- krzyknęła Merida.
Obróciła się i szybkim krokiem odeszła w stronę wyjścia.
-Przejdzie jej- powiedziała Rose, Jammie ją zignorował i wyszedł za Meridą.
Rose poczuła że właśnie obraził jej kobiecą dumę.
-Mer, przepraszam!- krzyknął Jammie.
Zatrzymała się i usiadła w śniegu przy bramce.
-Wszystko w porządku?- zapytał siadając obok niej.
-Nic nie jest w porządku! Jack okazał się palantem, wydawało mi się że byłam jego przyjaciółką, a nie pierwszą, lepszą...- nie dokończyła tylko ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
Jammie objął Meridę ramieniem i pozwolił jej się wypłakać w swoją kurtkę.
-Tylko nie próbuj go tłumaczyć- zaczęła Merida.
-Nie zamierzam- powiedział Jammie- Chcesz już iść?
-Posiedź tu ze mną chwilę.
Siedzieli w milczeniu, przerywanym raz na jakiś czas łkaniem Meridy. Minęło sporo czasu jak wstała i pocałowała Jammie'go w policzek.
-Do zobaczenia w Hogwarcie- powiedziała wychodząc z podwórka.
Jammie odprowadził ją spojrzeniem aż nie znikła mu z oczu.
-Fajny widok- powiedziała Rose stojąca w drzwiach, z głosem pełnym złośliwości, odwrociła się trzaskając drzwiami.
Jammie wszedł do domu, w salonie nie było Rose.
-Mówiła że wraca do domu!- krzyknął Jack wrzucając literki skrabli do miski z chipsami- Jestem kucharzem!
Jammie mimo rozmiarów dobrze znał ten dom, kiedy byli dziećmi w deszczowe dni zawsze przychodzili do Lizzy grać w chowanego.
Otworzył drzwi do pokoju Lizzy, Rose ubierała kurtkę i wrzucała swoje rzeczy do torby.
-Wracam do domu- oznajmiła wciskając podręcznik na sam spód.
-O co tobie chodzi?
-A domyśl się- warknęła.- Jeśli Merida...
-To tylko moja przyjaciółka.
-Wasza przyjaźń rzuca się w oczy...- mruknęła.
-Czyli w tym momencie ze mną zrywasz?- zapytał Jammie unosząc brwi.
-Daje ci czas do zrozumienia... Jakbyś miał jedną osobę uratować wybrałbyś mnie czy Meridę?
Jammie zastanowił się czy to nie kolejna kobieca sztuczka.
-Uratowałbym ciebie- powiedział.
Kącik ust Rose uniósł się lekko ale jakby zmieniła zdanie i jej twarz znów przybrała kamienny wyraz.
-Tylko tak mówisz...
-Rose, Merida z pewnością sama by sobie poradziła a pozatym swoje już prze...
-Fajnie, czyli okazujesz mi ŁASKĘ?- powiedziała zarzucając torbę na ramię.
-Rose...
-Ja mam dość- oznajmiła schodząc po schodach.
Jammie pobiegł za nią.
-Robisz z igły widły! Mam dość tych twoich humorków!- warknął Jammie.
-I bardzo dobrze- odpowiedziała w furtce obracając się do niego.
Machnęła jakby od niechcenia różdzżą a przed nią zmetarializował się wciekło fioletowy autobus.
-Witamy w błędnym ryczerzu...- zaczął chłopak w stroju konduktora.
-Dolina Godryka- przerwała mu Rose, weszła do autobusu.
-Jedziesz?- zapytał konduktor.
Jammie nie odpowiedział tylko zwrócił się do Rose.
-Miłej zabawy- mruknął.
-Nawzajem, KOLEGO- powiedziała tak złośliwie jakby to było najgorsze przezwisko.
Mierzyli się wzrokiem póki konduktor nie zatrzasnął drzwi.
-Fajna była, no trudno- powiedziała Sophie takim tonem jakby stracił cukierki, stała w drzwiach.-Mogę szampana?
Normalnie by jej nie pozwolił.
-Pij, nie powiem rodzicom- zapewnił ją.
-Jammie- Sophie podeszła do niego kładąc mu rękę na ramieniu.- Tylko nie dramatyzuj bo rzadko jesteśmy w tak dużym gronie.
-Nie zamierzam- powiedział Jammie rzucając jeszcze jedno spojrzenie w stronę ulicy, gdzie jeszcze przed chwilą stał autobus.- Nie jest pierwszą i ostatnią. No to o której miała przyjechać Kapucha i Ben?
Kapucha i Ben zjawili się o 22 z wielką ilością fajerwerków. Był tylko jeden problem, burmistrz miasteczka pod presją mieszkańców nie wyraził zgody na różnego rodzaju fajerwerki. No cóż grupa mocherów z kółka parafialnego nękała go tyle póki tego nie zakazał.
Stali więc nad jeziorem, Kapucha i Jammie roztawiali fajerwerki.
Sophie bawiła się śnieżką rzucając ją raz do jednej, raz do drugiej ręki, chociaż wiedzieli że zaraz ktoś nią oberwie. Jack leżał nad śniegu, przynajmniej był już zmęczony i nawet się nie odzywał. Lizzy trzymała na kolanach trochę plastikowych kubeczków i szampana. Rozmawiała z Benem co chwila chichocząc. Alex i Robert okładali się pudełkami z fajerwerków.
-Postanowienia na ten rok?-zapytała Kapucha.
-Hmm... skończę w końcu tą zawodówkę- powiedział Robert.
-Ja sobie postanowię że... będę jadła id tej pory groszek- odparła Sophie.
Mimo że Jammie i Sophie mieli swoje lata nadal zachowywali się jak dzieci gdy mama dawała im do jedzenia groszek, lub inne nazywane przez nich ,,królicze żarcie".
-Wytrzeźwieć!- krzyknął Jack unosząc lekko głowę.
-Wiecie dlaczego poszedłem na medycynę, żeby pomagać ludziom- powiedział Ben patrząc na Lizzy.- Mam gdzieś co mówią o twoim zdrowiu, będę cie faszerował lekami dopóki nie wstaniesz na nogi. Jasne?
Lizzy uśmiechnęła się i dała się uściskać Benowi. Podniósł ją z wózka, czubkami palców dotykała ziemi, ale gdyby nie to że Ben ją trzymał pewnie by runęła na ziemię. Szeptał jej coś na ucho a ona zarumieniła się i schował twarz w jego szyi.
-Już dwunasta!- krzyknęła Kapucha.
Rzuciła się ku lontowi i podpaliła sznureczek zapalniczką.
Przez pięć minut słyszeli tylko świsty i rozpływające się na niebie światełka.
-Witaj kolejny nowy roku!- krzyknęła Sophie.
Kapucha dźgnęła Jammie'go w ramię i pokazała na Lizzy i Bena. Całowali się.
-Najwyższa pora!- zawołał Robert radosnym tonem.
-Co to ma być?!- wrzasnął jakiś głos id strony domu.
Stary pan Shelman truchtał w ich stronę wymachując laską. Należał do tych upierdliwych sąsiadów.
-Spadamy?- zapytała Kapucha.
-Spadamy- potwierdzili wszyscy chórem.
Biegli wszyscy (oprócz Lizzy, rzecz jasna), Sophie wywaliła się przeklinając jak stary chłop.
Kapucha śmiała się nawet wtedy gdy przywaliła nosem w gałąź. Przy podwórku Robert stracił panowanie nad wózkiem Lizzy i posłał ją w zaspę.
-Przepraszam!- palnął szybko.
Pomogliśmy się wygrzebać jej z zaspy, pan Sherman raczej stracił chęć na pogoń.
-Moja dupa- warknęła Sophie.
Wszyscy popatrzyli po sobie i ryknęli śmiechem.
-Nie sądzę że nas dogonił- powiedział Albus strzepując śnieg z czapki.
-Gdzie Jack?- zapytała Sophie, wszyscy popatrzyli po sobie.
-Ja po niego nie idę- powiedział od razu Jammie.
-Przecież zamarzni... -zaczęła Lizzy ale potem zaczęła zmieszanym głosem.- a nie jednak nie.
Obawiam że tego z Julkiem, Aladynem i Jasminą nie zrozumiecie :P W następnych rozdziałach o wszystkim się dowiecie!
-Może nie trzeba było mu dawać, jeszcze szampana?- zapytała Lizzy.
-Nie dzięki, po dwunastej trzeba go położyć spać bo nie wytrzymam- mruknęła Merida.
-Ze mną nie wytrzymasz? A jak ty hik! byłaś pijana? hik!- zapytał Jack zwalając się na fotel naprzeciwko.
-Jack proszę, uspokój się...- mruknęła.
-Lizzy! Sophie stłukła ci talerz!- krzyknął Jammie.
-To ty stłukłeś idioto!- krzyknęła Sophie, brat pokazał jej język.- Zaraz cię walnę patelnią tak że ci się ,,made in china" na czole odbije!
Jack wszedł pod stół i zaczął się śmiać.
-Alex, zaniesiecie go do jakiegoś pokoju?- spytała Merida.
-Nie chce nigdzie iść- powiedział Jack kiedy podnieśli go.
Przysunął się do Meridy chcąc ją pocałować, ta odepchnęła go tylko.
-Co za nietakt! Hik! Ja ci się dałem całować po pijaku!- oburzył się.
-Bredzisz, Lizzy który pokój?- zapytała Merida.
-Nie bredzę, mówię prawdę!
-Jack jesteś pijany, a po za tym Jammie mnie wtedy pilnował.
Jammie odwrócił wzrok.
-Jammie? Nie pilnowałeś mnie?!- krzyknęła Merida puszczając Jack'a a ten wywalił się.
Rose, Albus i Robert, którzy grali w skrable odwrócili się w ich stronę.
-Przekazałem cię Jack'owi, zostałaś w pokoju wspólnym- wytłumaczył Jammie.
-O to wspaniale przekazałeś!- krzyknęła Merida.
Obróciła się i szybkim krokiem odeszła w stronę wyjścia.
-Przejdzie jej- powiedziała Rose, Jammie ją zignorował i wyszedł za Meridą.
Rose poczuła że właśnie obraził jej kobiecą dumę.
-Mer, przepraszam!- krzyknął Jammie.
Zatrzymała się i usiadła w śniegu przy bramce.
-Wszystko w porządku?- zapytał siadając obok niej.
-Nic nie jest w porządku! Jack okazał się palantem, wydawało mi się że byłam jego przyjaciółką, a nie pierwszą, lepszą...- nie dokończyła tylko ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
Jammie objął Meridę ramieniem i pozwolił jej się wypłakać w swoją kurtkę.
-Tylko nie próbuj go tłumaczyć- zaczęła Merida.
-Nie zamierzam- powiedział Jammie- Chcesz już iść?
-Posiedź tu ze mną chwilę.
Siedzieli w milczeniu, przerywanym raz na jakiś czas łkaniem Meridy. Minęło sporo czasu jak wstała i pocałowała Jammie'go w policzek.
-Do zobaczenia w Hogwarcie- powiedziała wychodząc z podwórka.
Jammie odprowadził ją spojrzeniem aż nie znikła mu z oczu.
-Fajny widok- powiedziała Rose stojąca w drzwiach, z głosem pełnym złośliwości, odwrociła się trzaskając drzwiami.
Jammie wszedł do domu, w salonie nie było Rose.
-Mówiła że wraca do domu!- krzyknął Jack wrzucając literki skrabli do miski z chipsami- Jestem kucharzem!
Jammie mimo rozmiarów dobrze znał ten dom, kiedy byli dziećmi w deszczowe dni zawsze przychodzili do Lizzy grać w chowanego.
Otworzył drzwi do pokoju Lizzy, Rose ubierała kurtkę i wrzucała swoje rzeczy do torby.
-Wracam do domu- oznajmiła wciskając podręcznik na sam spód.
-O co tobie chodzi?
-A domyśl się- warknęła.- Jeśli Merida...
-To tylko moja przyjaciółka.
-Wasza przyjaźń rzuca się w oczy...- mruknęła.
-Czyli w tym momencie ze mną zrywasz?- zapytał Jammie unosząc brwi.
-Daje ci czas do zrozumienia... Jakbyś miał jedną osobę uratować wybrałbyś mnie czy Meridę?
Jammie zastanowił się czy to nie kolejna kobieca sztuczka.
-Uratowałbym ciebie- powiedział.
Kącik ust Rose uniósł się lekko ale jakby zmieniła zdanie i jej twarz znów przybrała kamienny wyraz.
-Tylko tak mówisz...
-Rose, Merida z pewnością sama by sobie poradziła a pozatym swoje już prze...
-Fajnie, czyli okazujesz mi ŁASKĘ?- powiedziała zarzucając torbę na ramię.
-Rose...
-Ja mam dość- oznajmiła schodząc po schodach.
Jammie pobiegł za nią.
-Robisz z igły widły! Mam dość tych twoich humorków!- warknął Jammie.
-I bardzo dobrze- odpowiedziała w furtce obracając się do niego.
Machnęła jakby od niechcenia różdzżą a przed nią zmetarializował się wciekło fioletowy autobus.
-Witamy w błędnym ryczerzu...- zaczął chłopak w stroju konduktora.
-Dolina Godryka- przerwała mu Rose, weszła do autobusu.
-Jedziesz?- zapytał konduktor.
Jammie nie odpowiedział tylko zwrócił się do Rose.
-Miłej zabawy- mruknął.
-Nawzajem, KOLEGO- powiedziała tak złośliwie jakby to było najgorsze przezwisko.
Mierzyli się wzrokiem póki konduktor nie zatrzasnął drzwi.
-Fajna była, no trudno- powiedziała Sophie takim tonem jakby stracił cukierki, stała w drzwiach.-Mogę szampana?
Normalnie by jej nie pozwolił.
-Pij, nie powiem rodzicom- zapewnił ją.
-Jammie- Sophie podeszła do niego kładąc mu rękę na ramieniu.- Tylko nie dramatyzuj bo rzadko jesteśmy w tak dużym gronie.
-Nie zamierzam- powiedział Jammie rzucając jeszcze jedno spojrzenie w stronę ulicy, gdzie jeszcze przed chwilą stał autobus.- Nie jest pierwszą i ostatnią. No to o której miała przyjechać Kapucha i Ben?
Kapucha i Ben zjawili się o 22 z wielką ilością fajerwerków. Był tylko jeden problem, burmistrz miasteczka pod presją mieszkańców nie wyraził zgody na różnego rodzaju fajerwerki. No cóż grupa mocherów z kółka parafialnego nękała go tyle póki tego nie zakazał.
Stali więc nad jeziorem, Kapucha i Jammie roztawiali fajerwerki.
Sophie bawiła się śnieżką rzucając ją raz do jednej, raz do drugiej ręki, chociaż wiedzieli że zaraz ktoś nią oberwie. Jack leżał nad śniegu, przynajmniej był już zmęczony i nawet się nie odzywał. Lizzy trzymała na kolanach trochę plastikowych kubeczków i szampana. Rozmawiała z Benem co chwila chichocząc. Alex i Robert okładali się pudełkami z fajerwerków.
-Postanowienia na ten rok?-zapytała Kapucha.
-Hmm... skończę w końcu tą zawodówkę- powiedział Robert.
-Ja sobie postanowię że... będę jadła id tej pory groszek- odparła Sophie.
Mimo że Jammie i Sophie mieli swoje lata nadal zachowywali się jak dzieci gdy mama dawała im do jedzenia groszek, lub inne nazywane przez nich ,,królicze żarcie".
-Wytrzeźwieć!- krzyknął Jack unosząc lekko głowę.
-Wiecie dlaczego poszedłem na medycynę, żeby pomagać ludziom- powiedział Ben patrząc na Lizzy.- Mam gdzieś co mówią o twoim zdrowiu, będę cie faszerował lekami dopóki nie wstaniesz na nogi. Jasne?
Lizzy uśmiechnęła się i dała się uściskać Benowi. Podniósł ją z wózka, czubkami palców dotykała ziemi, ale gdyby nie to że Ben ją trzymał pewnie by runęła na ziemię. Szeptał jej coś na ucho a ona zarumieniła się i schował twarz w jego szyi.
-Już dwunasta!- krzyknęła Kapucha.
Rzuciła się ku lontowi i podpaliła sznureczek zapalniczką.
Przez pięć minut słyszeli tylko świsty i rozpływające się na niebie światełka.
-Witaj kolejny nowy roku!- krzyknęła Sophie.
Kapucha dźgnęła Jammie'go w ramię i pokazała na Lizzy i Bena. Całowali się.
-Najwyższa pora!- zawołał Robert radosnym tonem.
-Co to ma być?!- wrzasnął jakiś głos id strony domu.
Stary pan Shelman truchtał w ich stronę wymachując laską. Należał do tych upierdliwych sąsiadów.
-Spadamy?- zapytała Kapucha.
-Spadamy- potwierdzili wszyscy chórem.
Biegli wszyscy (oprócz Lizzy, rzecz jasna), Sophie wywaliła się przeklinając jak stary chłop.
Kapucha śmiała się nawet wtedy gdy przywaliła nosem w gałąź. Przy podwórku Robert stracił panowanie nad wózkiem Lizzy i posłał ją w zaspę.
-Przepraszam!- palnął szybko.
Pomogliśmy się wygrzebać jej z zaspy, pan Sherman raczej stracił chęć na pogoń.
-Moja dupa- warknęła Sophie.
Wszyscy popatrzyli po sobie i ryknęli śmiechem.
-Nie sądzę że nas dogonił- powiedział Albus strzepując śnieg z czapki.
-Gdzie Jack?- zapytała Sophie, wszyscy popatrzyli po sobie.
-Ja po niego nie idę- powiedział od razu Jammie.
-Przecież zamarzni... -zaczęła Lizzy ale potem zaczęła zmieszanym głosem.- a nie jednak nie.
Obawiam że tego z Julkiem, Aladynem i Jasminą nie zrozumiecie :P W następnych rozdziałach o wszystkim się dowiecie!
"krzyknął Jack wrzucając literki skrabli do miski z chipsami- Jestem kucharzem!" Śmiałam się, przestałam się śmiać, znów wybuchnęłam śmiechem, ogarnęłam się i zaczęłam rechotać ponownie. Aż mi łzy pociekły i musiałam się z podłogi zbierać! Świetny rozdział. Rzeczywiście nie rozumiem o co chodzi z tym Alladynem, Julkiem i Jasminą aczkolwiek
OdpowiedzUsuńciekawie się zapowiada. Weny, weny życzę i na nn czekam.
PS czy następny rozdział pojawi się przed świętami?
- Shadow (jak by co to dawniej Cristal, po prostu nazwę zmieniłam xd)
Ja mam to samo co Shadow Girl
OdpowiedzUsuńNienawidzę cię, tak nie wolno!!!! Jak można zrobić tak cudowny, tak przykry, tak dziwnie tajemniczy i za razem śmieszny rozdział? To zUe, kiedyś pójdziesz za to do więzienia! :D ale tak serio, to rozdział jak zwykle świetny " -Nie trze... Alex idioto daj mi ten zasrany bandaż! Najpierw się gazę daje! -Nie ma, może być papier toaletowy?-usłyszeli głos Alexa." Umarłam. Umarłam i teraz nie żyję xD i o co ma niby chodzić z Jasminą, Alladynem i Julkiem? O_o nie mów!!!! I tak się dowiem ^^ komukolwiek jeszcze zrobiło się smtno i przykro przez Czkawkę i Szczerbatka? ;-: więcej ich!!! Pliiiiskaaaa <3 dobra, to ja cię nie męczę i spadam ^^
OdpowiedzUsuńWeny xxx
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie taki sylwek to bomba. Alli kochanieńki, jak to jest bez zabierania skarbów? Tylko diamencik jeden? XD co tam robił Julek ja sie pytam!
OdpowiedzUsuń