Hej! Kolejny rozdział szybko ale jakoś dupy nie urywa. (Sorki za okreslenie :p) jeszcze jakieś 5 rozdziałów do końca opowiadania. Nie chce kończyć opowiadania! Bo jeszcze nie znalazłam inspiracji na kolejne!
Jammie pożyczył Rose swoje stare łyżwy, a Albusowi pan Benneth dał swoje. Nie szli w stronę miasta, gdzie prawdobobnie było lodowisko tylko w stronę małego lasku, przy którym było jezioro.
-To tutaj chcecie się ślizgać?- zapytała Rose- To niebezpieczne.
Jammie ściągnął jednego buta i brał się do zakładania łyżwy.
-Nikomu jeszcze nic się nie stało- uśmiechnął się do niej.
Sophie już wjechała na lód ciągnąc za sobą sanki na których siedziała Lizzy.
-A po za tym... ja... ja nie umiem jeździć-wydułkała Rose wiążąc sobie łyżwy.
-Nie umiesz, to co ty w zimie robisz?- zapytał Jammie ciągnąc ją za ręke w stronę lodu.
Rose zachwiała się, przesuneła jedną nogę do przodu chwiejąc się. Jammie wziął ją za dwie ręce, jechał tyłem prowadząc ją na sam środek jeziora.
Rose popatrzyła na niego panicznym wzrokiem.
-Zaraz się wywalę.
-Jak będziesz panikować to napewno się wywalisz.
Jammie pocałował ją przelotnie w usta i pomógł jeździć.
-Gramy w kosza lodowego!- krzyknęła Kapucha i rzuciła piłkę do Sophie.- Gramy przeciwko Albusowi i Jammie'mu.
Sophie zaczęła kozłować piłkę o lód i jechała w stronę zniszczonego kosza zawieszonego na drzewie. Podskoczyła rzucając piłkę do kosza i przy tym wywaliła się na tyłek.
-Na tym polega gra w kosza lodowego, rzut do kosza wymaga upadku na tyłek. Jeśli się nie wywalisz rzut się nie liczy- wytłumaczył Jammie.
Rose już udawało się samej jeździć więc odłaczyła się od Jammie'go. Kapucha podała jej piłkę gdy stała pod koszem, pozostało jej tylko trafić. Kosz był nisko więc rzut był prosty, po chwili upadła na tyłek.
No cóż, lodowy kosz to bardzo bolesna gra.
Jammie pożyczył Rose swoje stare łyżwy, a Albusowi pan Benneth dał swoje. Nie szli w stronę miasta, gdzie prawdobobnie było lodowisko tylko w stronę małego lasku, przy którym było jezioro.
-To tutaj chcecie się ślizgać?- zapytała Rose- To niebezpieczne.
Jammie ściągnął jednego buta i brał się do zakładania łyżwy.
-Nikomu jeszcze nic się nie stało- uśmiechnął się do niej.
Sophie już wjechała na lód ciągnąc za sobą sanki na których siedziała Lizzy.
-A po za tym... ja... ja nie umiem jeździć-wydułkała Rose wiążąc sobie łyżwy.
-Nie umiesz, to co ty w zimie robisz?- zapytał Jammie ciągnąc ją za ręke w stronę lodu.
Rose zachwiała się, przesuneła jedną nogę do przodu chwiejąc się. Jammie wziął ją za dwie ręce, jechał tyłem prowadząc ją na sam środek jeziora.
Rose popatrzyła na niego panicznym wzrokiem.
-Zaraz się wywalę.
-Jak będziesz panikować to napewno się wywalisz.
Jammie pocałował ją przelotnie w usta i pomógł jeździć.
-Gramy w kosza lodowego!- krzyknęła Kapucha i rzuciła piłkę do Sophie.- Gramy przeciwko Albusowi i Jammie'mu.
Sophie zaczęła kozłować piłkę o lód i jechała w stronę zniszczonego kosza zawieszonego na drzewie. Podskoczyła rzucając piłkę do kosza i przy tym wywaliła się na tyłek.
-Na tym polega gra w kosza lodowego, rzut do kosza wymaga upadku na tyłek. Jeśli się nie wywalisz rzut się nie liczy- wytłumaczył Jammie.
Rose już udawało się samej jeździć więc odłaczyła się od Jammie'go. Kapucha podała jej piłkę gdy stała pod koszem, pozostało jej tylko trafić. Kosz był nisko więc rzut był prosty, po chwili upadła na tyłek.
No cóż, lodowy kosz to bardzo bolesna gra.
Po południu pojechali do centrum handlowego, chociaż nie zaleło im na kupnie niczego.
Jammie chciał obejrzeć nowe gry w sklepie AGD i RTV, skączyło się tym że razem z Sophie, Albusem i Kapuchą zaczeli się bawić w berka, biegając wśród pralek i telewizorów.
Rose patrzyła na nich zdziwiona, zachowywali się jak małe dzieci, ochroniarz w końcu kazał im opuścić sklep.
Poszli więc do meblowego, a tu już całkowicie rozbrolili Rose.
-Właśnie wróciliśmy z Narnii!- krzyknął Jammie do małżeństwa z córką, wyskakując z Sophie z szafy.
Sprzedawca stojący obok Rose zaczął się śmiać, ale nie podszedł do nich zwrócić im uwagi.
W supermarkecie Jammie i Kapucha kłócili się głośno o to które cukierki kupić. Lizzy i Albus po kryjomu spróbowali czekoladowych i karmelowych i ogłosili że oba są dobre. Sophie udawała że banan to pistolet i strzela w Jammie'go.
Po dwóch godzinnych zakupach wrócili tylko z kilogramem cukierków. Rose podziwiała ich, bałaby się odwalać coś takiego w miejscu publicznym. Po prostu była za poważna na takie rzeczy.
Gdy siedzieli wieczorem u Jammie'go pani Benneth oznajmiła że mają gości. W drzwiach stało dwóch, takich samych, czarnoskórych chłopaków i przystojny blondyn o błękitnych oczach.
-Ben-zawołała Lizzy, blondyn uniósł ją i objął mocno wtulając twarz w jej włosy i całując w czoło.
-Siema- przywitał dwóch chłopaków Jammie klepiąc ich po plecach.
-Suń się Lizzy- powiedziała Sophie i zawisła na szyi Ben'a.
-Dajcie pyska- zawołała Kapucha obejmując dwóch bliźniaków.
-Hej Al- przywitał się Ben podając mu dłoń.
-Jestem Robert- odparł jeden z bliźniaków podając Rose dłoń.
Drugi bliźniak wypchał go tak że teraz on stał przed Rose.
-Ja jestem Alex, i jestem ten fajniejszy- odparł.
-Rose. Miło poznać.
-Jesteś kuzynką Albusa? Dzieńdobry pani Benneth-zawołał do mamy Jammie'go.
Jammie chciał obejrzeć nowe gry w sklepie AGD i RTV, skączyło się tym że razem z Sophie, Albusem i Kapuchą zaczeli się bawić w berka, biegając wśród pralek i telewizorów.
Rose patrzyła na nich zdziwiona, zachowywali się jak małe dzieci, ochroniarz w końcu kazał im opuścić sklep.
Poszli więc do meblowego, a tu już całkowicie rozbrolili Rose.
-Właśnie wróciliśmy z Narnii!- krzyknął Jammie do małżeństwa z córką, wyskakując z Sophie z szafy.
Sprzedawca stojący obok Rose zaczął się śmiać, ale nie podszedł do nich zwrócić im uwagi.
W supermarkecie Jammie i Kapucha kłócili się głośno o to które cukierki kupić. Lizzy i Albus po kryjomu spróbowali czekoladowych i karmelowych i ogłosili że oba są dobre. Sophie udawała że banan to pistolet i strzela w Jammie'go.
Po dwóch godzinnych zakupach wrócili tylko z kilogramem cukierków. Rose podziwiała ich, bałaby się odwalać coś takiego w miejscu publicznym. Po prostu była za poważna na takie rzeczy.
Gdy siedzieli wieczorem u Jammie'go pani Benneth oznajmiła że mają gości. W drzwiach stało dwóch, takich samych, czarnoskórych chłopaków i przystojny blondyn o błękitnych oczach.
-Ben-zawołała Lizzy, blondyn uniósł ją i objął mocno wtulając twarz w jej włosy i całując w czoło.
-Siema- przywitał dwóch chłopaków Jammie klepiąc ich po plecach.
-Suń się Lizzy- powiedziała Sophie i zawisła na szyi Ben'a.
-Dajcie pyska- zawołała Kapucha obejmując dwóch bliźniaków.
-Hej Al- przywitał się Ben podając mu dłoń.
-Jestem Robert- odparł jeden z bliźniaków podając Rose dłoń.
Drugi bliźniak wypchał go tak że teraz on stał przed Rose.
-Ja jestem Alex, i jestem ten fajniejszy- odparł.
-Rose. Miło poznać.
-Jesteś kuzynką Albusa? Dzieńdobry pani Benneth-zawołał do mamy Jammie'go.
No cóż, Ben, Alex i Robert byli tak samo stuknięci jak reszta towarzystwa.
Ben mimo poważnych planów na przyszłość, czyli zostania lekarzem miał takie same dziecinne zachowania. Przez kolejny wieczór jedli pizze i grali na konsoli, a bardziej próbowali nauczyć Rose grać.
Ben mimo poważnych planów na przyszłość, czyli zostania lekarzem miał takie same dziecinne zachowania. Przez kolejny wieczór jedli pizze i grali na konsoli, a bardziej próbowali nauczyć Rose grać.
-Nort, ale jak to nie masz czasu?!- warknął Jack gdy North z zawrotnym tępię przekładał papiery.
-Jack, nie mam w co rąk włożyć. Gwiazdka za dwa dni, naprawdę nie mam czasu!- powiedział North otwierając z hukiem szufladę i przeglądając wszystkie teczki.- Do stu choinek gdzie te przeklęte faktury?!
-North, mówiłeś że musimy to sprawdzić!- krzyknął Jack.
Święty przestał grzebać w szafkach i spojrzał na niego,
-Gwiazdka to najważniejsze święto w roku, Nie mam czasu na misję, pogadaj z Ząbkiem.
-No jasne, bo po co, a wiesz co? Sam to sprawdzę, ą żebyś wiedział- zawołał pewnie Jack.
-Proszę bardzo- odparł od niechcenia North.
-I zobaczysz...- powiedział Jack wychodząc z jego gabinetu, wychylił jeszcze głowę do środka.- A tak wogólę mógłbyś mi pożyczyć jakieś mapy?
North spojrzał na niego wymownie znad pliku dokumentów.
-No jasne, sam sobie dam radę- warknął Jack zamykając drzwi do gabinetu Northa.- A ty co się gapisz?- fuknął do jednego z Yeti, który się na niego patrzył.
Yeti zamiast się obrazić wskazał palcem na coś po swojej lewej, Jack obrócił się przy jedenym z biurek siedziała Merida.
-Co ty ty robisz?- zapytał Jack.
Nie odpowiedziała, rzeźbiła coś grotem szczały w bryłce lodu.
-Przyszłam do ciebie- odpowiedziała nie spuszczając wzroku z swojej robótki.
-To wiem, ale jak?
-Co jak? Weszłam przez drzwi, a co? Miałam się włamać?- zapytała.
-Jakim cudem Yeti cię tu wpuściły?
-Powiedziałam im że chce wejść- odparła, obok niej przeszedł jakiś Yeti kłaniając jej się nisko.
-Aha...- odparł Jack patrząc jak Yeti z szacunkiem odnoszą się do Meridy.
Pamiętał jak on próbował tu wejść, za każdym razem był wyrzucony na zbity pysk z bazy.
-Pit, zrobisz mi i mojemu towarzyszowi herbatkę?- zapytała kulturalnie Merida jednego z Yeti.
Pit ukłonił się jej i poszedł po herbatę.
-Mrożoną proszę- powiedział Jack kiedy go mijał.
Usiadł przy Meridzie, a ona pochyliła się nad nim i z brzdękiem wbiła szczałę w biurko.
-Czuję coraz więcej strachu, a chyba wiesz kto jest panem strachu?- szepnęła.
-Masz na myśli...- zaczął Jack, Merida wyprostowała się.
-Właśnie to mam na myśli, zrozum coś tu jest nie tak. Odwaga jest coraz słabsza,a strach wzrasta- rzekła.
-Co ty wygadujesz?
-Jack, ja czuję strach. Coś się szykuję, ja to czuję- powiedziała.- Mogę podejrzewać że strażnicy też mają jakieś przypuszczenia. Dlaczego nic mi nie mówiłeś?
Jack milczał, czuł że oczy Meridy przewiercają go na wylot.
-Jestem patronką odwagi a strach jest czymś co mnie zniszczy, mimo tego nic mi nie mówiłeś?!- krzyknęła Merida uderzając pieścią w blat.
-Merida, uspokój się, ja nie wiedziałem...
-Chcesz żeby ludzie już nie mieli odwagi, przeciwieństwem odwagi jest strach.
Jack złapał ją za nadgarstki.
-Przeciwieństwem odwagi jest tchórzostwo, strach a tchórzostwo to dwie różne rzeczy. Co innego to nie bać się co innego to odwaga- wytłumaczył jej spokojnie Jack.
Pierwszy raz widział jak spuściła wzrok.
-Czym jednak różni się tchórzostwo od strachu?- zapytała patrząc na swoje ręce, które trzymał Jack.
-Może i jesteś patronką odwagi, ale na pewno się czegoś boisz.- puścił jej nadgarstki i chwycił ją za podbródek zmuszając żeby patrzyła mu w oczy.- Ale czy to czyni cię tchórzem? Jesteś odważna Mer.
-Przepraszam Jack- powiedziała rzucając mu się na szyję.
-Ej, spoko rudzielcu- mruknął Jack.- Pamiętasz, byłem już w gorszych opałach.
-Wtedy co zostawiłam cię w zakazanym lesie na pożarcie wielkiego pająka?- zapytała Merida z uśmieszkiem.
-Tak... miedzy innymi, siedziałaś wtedy na drzewie i powiedziałaś że nie pomożesz mi dopóki cie nie przeproszę za nazwanie cię wredną hydrą- przypomniał sobie Jack.
-I tak mnie przeprosiłeś, ale dopiero wtedy gdy zaplątał się w pajęczynę i chciał cię zjeść- Merida zachichotała mimo łez w oczach.
-No i sama widzisz, chce cię zapoznać z pewnymi osobami.
-Czym jednak różni się tchórzostwo od strachu?- zapytała patrząc na swoje ręce, które trzymał Jack.
-Może i jesteś patronką odwagi, ale na pewno się czegoś boisz.- puścił jej nadgarstki i chwycił ją za podbródek zmuszając żeby patrzyła mu w oczy.- Ale czy to czyni cię tchórzem? Jesteś odważna Mer.
-Przepraszam Jack- powiedziała rzucając mu się na szyję.
-Ej, spoko rudzielcu- mruknął Jack.- Pamiętasz, byłem już w gorszych opałach.
-Wtedy co zostawiłam cię w zakazanym lesie na pożarcie wielkiego pająka?- zapytała Merida z uśmieszkiem.
-Tak... miedzy innymi, siedziałaś wtedy na drzewie i powiedziałaś że nie pomożesz mi dopóki cie nie przeproszę za nazwanie cię wredną hydrą- przypomniał sobie Jack.
-I tak mnie przeprosiłeś, ale dopiero wtedy gdy zaplątał się w pajęczynę i chciał cię zjeść- Merida zachichotała mimo łez w oczach.
-No i sama widzisz, chce cię zapoznać z pewnymi osobami.
Fajnie się czyta. Ale błędy ortograficzne aż kłują w oczy. Strzała nie "szczała". To zapamietałam najbardziej. Szczała to baba w toalecie. :-) musisz znaleźć bete, która bedzie ci pomagać stylistycznie i poprawiać orty. Bedzie się od razu milej czytalo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :-)
Best. I ta historia z pająkiem :P. Pragnę wyrazić żądanie: Cholera jasna (sorry ale się wkurzyłam) WIĘCEJ ALA!!!!! *bierze uspokajający wdech* ok, już lepiej. Kulturalnie proszę o więcej Albusa. Coś się święci, skoro nawet Merida wplątała się w tą całą sprawę. Czekam z niecierpliwością na nn i weny życzę.
OdpowiedzUsuńDaughter of Hades - Cristal
Głupi niedziałający nternet, durna nauka!!! Dlaczego jak chcę poczytać, to nagle mi sieć nie łączy? ;-; Dobra, spokój, najważniejsze, że zaległe rozdziały przeczytane, a ja jestem pod wrażeniem :D A jak już tu jestem, to melduję się jako córka Apolla ^^ Herosi ŁĄCZMY SIĘ!
OdpowiedzUsuńWeny xxx
Jeny, to jest mega-frostastyczno-smokastyczne! Osz ty w dziób choinkę, ty to potrafisz napisać coś czarownego. Tylko przestań robić z Jacka pajaca O_O ok?
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział!
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu ale jak zaczęłam czytać i widzię jezioro to myślę:
,, Zaraz ktoś wpadnie. Zaraz lód pęknie. Kto to będzie? Kto to będzie? Rose pewnikiem" - Oto ja, pesymistka :)
Fajnie, że nikt nie wpadł :D
Weny